Jak wielokrotnie pisałam, nie wspominam miło czasu swojego dzieciństwa i młodości (które przypadły na lata 90/00). Nie jestem z biednej rodziny, lecz z hajsem raczej był kał – tak nawijał raper Słoń w utworze “Inni” i tak też można podsumować moje dzieciństwo, ze szczególnym uwzględnieniem lat 90-tych.
Tutaj też nie mam czego wspominać, ale GameBoy to fajna sprawa, więc chociaż spróbuję.
Nie mam czego wspominać, a przez długie lata leczenia psychiatrycznego i psychoterapii (konsekwencje wspaniałego dzieciństwa w cudownych latach 90) nauczyłam się jak zamknąć przeszłość i pozostawić ją za sobą. Mam prawie 40 lat i jestem szczęśliwsza, niż kiedykolwiek. :)
Gdyby odjąć te moje złe wspomnienia (dysfunkcyjna rodzina i bullying w szkole) i ktoś zapytałby mnie obiektywnie o lata 90, odpowiedziałabym jednym słowem: patologia.
Bo tak widzę ten czas z perspektywy ~30 lat. Patologia w szkole, nauczyciele znęcający się nad dziećmi i dzieci znęcające się nad sobą nawzajem. Patologia na ulicy, mogłeś stracić życie za markowe buty lub banknot 20 złotych. Przestępczość, pijaństwo i narkomania szalejące na każdym kroku. Do tego wszystkiego ogromne rozwarstwienie społeczeństwa – jedni mieli wszystko i kąpali się w wannach z banknotami, a inni ledwo wiązali koniec z końcem.
W moim domu nie brakowało jedzenia i nie pomijałam posiłków, zawsze miałam czyste ubrania i kupione książki do szkoły, często dostawałam jakąś zabawkę… Ale na droższe rzeczy typu komputer czy konsola moja rodzina już nie mogła sobie pozwolić, było to daleko poza zasięgiem finansowym mojej mamy.
Naukę w szkole podstawowej rozpoczęłam w 1993 roku. Pewien chłopiec, z którym się zakolegowałam pochodził z bardzo bogatego domu – jego ojciec otworzył jakąś firmę i trafił w dziesiątkę – i młody dzięki temu miał wszystkie gadżety czy bajery, jakich w tamtym czasie pożądały dzieciaki. Ja mogłam te gadżety i bajery oglądać tylko w niemieckich katalogach, w reklamach lub na wystawach sklepów, ale czasem wbijałam do tego kolegi i graliśmy na Pegasusie. Potem – na N64 i bodajże na PSX. A potem wyprowadziłam się do innej dzielnicy, zmieniłam szkołę i nasz kontakt się urwał. W 1995 roku było to jak wylot na inną planetę i dziecięce przyjaźnie rozpadały się już na zawsze.
Ale nie o tym ma być ten wpis. Pewnego dnia wspomniany chłopiec przyniósł do szkoły GameBoya Classic – tę wielką, szarą cegłę, w którą wkładało się magiczne kartridże z przeróżnymi grami. GameBoy wzbudził w szkole sensację i falę pożądania, dlatego do chłopaka ustawiały się kolejki. W końcu wywiesił w klasie karteczkę, że pozwoli zagrać tylko tym, którzy mają własne baterie. :)
Wkrótce potem GameBoye – także w wersji Pocket – pokazały się także w rękach innych chłopaków. Grali i wymieniali się kartridżami. Piszę, że właśnie “chłopaki”, a nie “dzieciaki” – nie przypominam sobie żadnej grającej na GB dziewczyny, zresztą w tamtych czasach było powiedziane, że dla dziewczynek dobre są lalki i sukienki, a nie elektronika.
Z tego właśnie powodu mój wieloletni ziomek z licbazy dostał za dzieciaka z Niemiec GameBoya Color, podczas gdy ja dostawałam laleczki i sukieneczki (których nie znosiłam, ale co miałam powiedzieć :P). :) Trochę niesprawiedliwe, chociaż oczywiście to, że nie znałam żadnej grającej na GB dziewczynki nie oznacza, iż takie nie istniały. :)
Jeśli chodzi o gry na GameBoya z okresu podstawówki, nie pamiętam ich za wiele, ale na pewno próbowałam swoich sił w Donkey Konga i jakiś soccer.
Temat GameBoya wrócił w gimnazjum. Kolega, o którym pisałam w notce “retro-sretro”, posiadał najpierw wersję Color, a potem Advance. Czasem dawał mi pograć, szczególnie w autobusie wiozącym nieokrzesaną jak stado małpiszonów młodzież na szkolną wycieczkę. Po ukończeniu szkoły nasze drogi rozeszły się bezpowrotnie.
No i tyle byłoby w temacie GameBoyów, gdyby nie fakt, że pod koniec 2006 roku przypomniało mi się o tej konsolce i postanowiłam powspominać dawne czasy. Kupiłam na Allegro GameBoya Color w przeciętnym stanie za jakieś… nie pamiętam, ale na pewno mniej, niż 200 zł – bliżej stówki. Był to egzemplarz w ślicznej, fioletowej, lekko transparentnej obudowie.
Od stycznia do czerwca 2007 roku uczęszczałam na dzienny oddział psychiatryczny i konsolka umilała mi czas między kolejnymi zajęciami. Może “umilała” to złe słowo – grałam zawzięcie, ale zacięłam się na jednej z początkowych plansz gry “Kid Icarus” i nic nie mogłam z tym fantem zrobić. Tak, stare gry nie są łatwe, a ja byłam wtedy zalekowana przeciwpsychotyczną dawką Pernazyny – 300 mg. Kto brał choć 100 mg, ten będzie wiedział o czym mówię. Próbowałam też sił w Tetrisie, w którym szło mi zdecydowanie lepiej. Znajomy polecał mi Pokemony, ale już wtedy były drogie i ostatecznie ich nie kupiłam.
Fakt, że nie radzę sobie z retro grami zniechęcił mnie. GameBoy Color przeleżał na półce i w końcu w 2014? roku postanowiłam go sprzedać. Poszedł za jakieś śmieszne pieniądze. Teraz żałuję, że go sprzedałam, ale są na tym świecie gorsze dramaty.
W 2020 roku, kiedy moda na retro trwała u mnie w najlepsze i znosiłam do chałupy różne śmieci, wypatrzyłam na wysepce z grami w lokalnym centrum handlowym pięknego GameBoya Classic w przezroczystej obudowie. Ekran niedomagał, ale znałam gościa, który rewitalizował stare sprzęty. I, jako że wpadło mi na konto stypendium z uniwerku, kupiłam tego GameBoya. Jakiś czas później faktycznie udało mi się załatwić rewitalizację – facet z Retro Kliniki (która obecnie już nie istnieje) ładnie go wyczyścił i wymienił ekran oraz wszystko, co było niesprawne. Fakt, konsolka cieszyła oko i dało się na niej grać… Ale niestety, spotkał ją taki los, że został sprzedana, bo potrzebowałam jakichkolwiek pieniędzy na ratowanie upadającej firmy. Gdybym miała wymienić najgorsze okresy mojego życia, okres prowadzenia firmy będzie na równi z mieszkaniem przez rok z chlejącym ojcem. Nawet psychotyczne czasy liceum nie były tak fatalne. Czarę goryczy przelał fakt, że GameBoy okazał się być wart śmieszne pieniądze i wtedy też postanowiłam wyprzedać moją retro kolekcję (tak, cała okazała się gucio warta).
No i… No i tyle. Tak wyglądała moja przygoda z retro konsolami od Nintendo.
Ale. Po firmie została mi kupa długów, które muszę teraz spłacać. Jakkolwiek w moje posiadanie weszło już różowe PlayStation 2 Slim w stanie kolekcjonerskim oraz 3DS, na którym pogrywam w stare Pokemony. Moje myśli krążą wokół GameBoya Advance SP… Ale jego zakup zostawiam na lepsze czasy. :)
Też mi się GameBoy podobał ale jakoś szybko o tym zapomniałem ;) u nas chyba nikt nie miał, a przynajmniej nie pamiętam żeby się tym w klasie ktoś szczególnie ekscytował… nie pamiętam nawet gdzie go widziałem, pewnie na jakieś wycieczce u kogoś z innej klasy, a może nawet szkoły…
Dzisiaj s Gameboy tylko wersja Advance SP się nadaje. Najlepszy wyświetlacz, bo coś widać
W przypadku starszych wersji wymaga ekstra światła xD
Mój GB Classic był stuningowany :D – miał nowy ekran, podświetlany i zmieniający odcienie. Z tego co pamiętam, takie ekrany kosztowały kiedyś ~200 zł na Ali.
U mnie wszystko oryginały nic nie zmieniane. Niestety GBA SP seria 001. Jakby trafić na 101 to wyświetlacz z innej ligi jak na tamte czasy.
[…] wpisie o GameBoyu pisałam, że jako dzieciak pochodzący z gorzej sytuowanej finansowo rodziny, o cudach Nintendo […]