Poprawiona-uzupełniona wersja archiwalnego wpisu (18.12.2024) z mojego bloga pipczyk-szczur.pl. :)
Rok 2006. Z której strony nie spojrzeć, to już odległe czasy. Trochę na szczęście, a trochę nie. Miałam wtedy 20 lat, dużo problemów z psychiką (oczywiście nieleczonych), ale mimo wszystko próbowałam studiować… Jakkolwiek wiedziałam już, że lada moment wywalą mnie z uniwerku na zbity pysk. Nie zastanawiałam się za bardzo co będzie dalej, uciekałam w świat wyobraźni – jak zawsze w moim ówczesnym życiu.
Pewnego wiosennego dnia wbił do mnie mój ziomek z czasów liceum (jedyna osoba z byłej klasy, z którą do dzisiaj utrzymuję kontakt) i przyniósł wielkie pudło różnych gier. Oczywiście piratów – bo takie były czasy i wówczas nikogo to nie gorszyło. Było tam sporo tytułów, które mnie interesowały mniej lub bardziej, a w tym i Half-Life 2 na pięciu płytach CD. Słyszałam o tym tytule wiele dobrego, bo były znajomy (smutna historia niesprawiedliwego ghostingu, mimo której wciąż czasem mam nadzieję, że Pioter żyje i poukładał sobie wszystko) pisywał to i owo na naszym ówczesnym kameralnym forum i chwalił tę grę. Abstrahując od tych wszystkich historii, po prostu postanowiłam wtedy sprawdzić, czy HL2 rzeczywiście jest taki super jak wszyscy mówią.
Miałam ogromny problem z uruchomieniem tej gry – na płycie był wgrany zły crack i gra automatycznie łączyła się z platformą Steam… Dodam, że pierwszy raz w życiu zobaczyłam na oczy Steama, nie wiedziałam co to w ogóle jest i miałam przez pewien czas oczy jak 5 zł. :) Z uruchomieniem pirackiego HL2 pomógł mi wspomniany wcześniej Pioter, który znalazł gdzieś jedynego odpowiedniego dla tej wersji cracka i poinformował mnie, że trzeba wykonać taki i taki myk.
Odpaliłam grę. Na początku podchodziłam do niej sceptycznie. Kompletnie nie miałam pojęcia o co tam chodzi, czemu jakiś dziwny facet tyle gada na początku i co jest z tymi ludźmi z pociągu i z tym miastem, to jacyś więźniowie? Co jest grane? Na domiar złego miałam wtedy drewniany komputer, który ledwo spełniał minimalne wymagania HL2, więc opcje grafiki samoistnie ustawiły się na LOW.
…i chociaż nie miałam żadnego pojęcia o tym, co dzieje się na ekranie, gra niesamowicie mnie wciągnęła już od pierwszych minut. Brnęłam przez fabułę, strzelałam do kolejnych wrogów i coraz mocniej wsiąkałam w ten klimat. Potem odkryłam, że opcje grafiki można zmienić na wyższe i chociaż każda mapa ładowała się przez 4 minuty :D, wrażenia wizualne były wspaniałe.
Ukończyłam grę, co jakiś czas stalkując kolejne strony o HL2, polskie i zagraniczne, i czerpiąc z nich rozmaite informacje. Poczułam niedosyt i nabrałam ochoty na przejście pierwszej części HL oraz dwóch znanych i lubianych dodatków do niej. Na moje szczęście w tamtym czasie w sklepach pojawiła się edycja Half-Life 1 Anthology. Zamówiłam ją bodajże w sklepie Merlin i oczekiwałam z niecierpliwością na swoją przesyłkę… W końcu przyszła! Tym razem podeszłam do sprawy profesjonalnie – założyłam konto Steam (to, z którego korzystam do dziś), grzecznie wszystko aktywowałam i mogłam cieszyć się legalnymi, działającymi grami. Oczywiście pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy po odpaleniu HL1 był ogromny przeskok technologiczny – ale sprawa była wtedy jak najbardziej zrozumiała. Jednak bardziej zaintrygowało mnie coś innego – że przecież HL1 i HL2 rzekomo nijak się nie łączą…? Musiałam dopiero wejść na kilka stron i poczytać, co działo się w ciągu 20 lat, które oddzielają obie historie. Oczywiście HL1 mniej przypadł mi do gustu, niż HL2 (ach te 20-letnie gimby, patrzące tylko na grafikę :)), ale grało się fajnie i było kilka naprawdę świetnych, mocnych momentów. Mało która gra z tamtej epoki mogła mi zagwarantować takie wrażenia. Dlatego po latach tak serdecznie przyjęłam Black Mesę. Ale o tym później.
Przeszłam HL1, Blue Shift i Opposing Force. A tymczasem na horyzoncie majaczył już Half-Life 2: Episode One! Podjarałam się krótkim trailerem i oczekiwałam na premierę. Listonosz z paczuszką zjawił się na czas. Mogłam grać.
Wersja Source z Episode One została nieco podrasowana względem tej z HL2, przez co trochę wzrosły wymagania sprzętowe. Niestety dla mojego ówczesnego komputera było to za wiele, przegrzewał się, zawieszał, wywalał bsody, nie wczytywała się część tekstur czy efektów – to był bardziej masochizm, niż radość z grania, ale wytrwale brnęłam dalej.
I jedyne co mnie wtedy naprawdę zawiodło, to długość nowego dodatku. Ledwo się człowiek zdążył rozkręcić, a tu już napisy końcowe… Gra do przejścia w plus minus trzy godziny. Na pocieszenie po napisach końcowych można było zobaczyć klimatyczny trailer kolejnego dodatku – Episode Two. Premierę kolejnego epizodu Valve zapowiedziało na plus minus, lato 2007 roku.
Czekałam.
W międzyczasie pojawiały się różne informacje, przecieki i nowinki. Episode Two miał zostać wydany w dwóch wersjach – Black Box (miał zawierać Episode Two, nową eksperymentalną grę logiczną Portal oraz nową część Team Fortress, oznaczoną cyfrą 2) i równolegle Orange Box (to samo plus podstawka HL2 i Episode One). Z jakiejś przyczyny niedługo przed premierą Black Box został anulowany i w sprzedaży ukazało się tylko pomarańczowe pudełko.
W tamtym czasie miałam już nowy komputer – jak na rok 2007, jeśli nie liczyć kiepskiego procesora, ten komputer był prawdziwym mocarzem. Czekałam więc, by móc zobaczyć Episode Two w pełnej krasie (nadmienię, że Valve zgodnie z tradycją opóźniło trochę premierę). Niestety tym razem Poczta Polska spóźniła się o cały dzień. Ludzie na martwym obecnie forum, które najlepiej teraz pomijać milczeniem :) już się zagrywali, a ja przeżywałam katusze i nigdzie nie wchodziłam, żeby nie naciąć się na spoilery. Ale już kolejnego dnia listonosz zastukał do moich drzwi i wręczył mi wymarzony kartonik. :) Pamiętam, że specjalnie zostałam wtedy w domu, olewając zajęcia w szkole policealnej.
Episode Two przyjęłam ciepło, jarałam się i zagrywałam – ale to ja. Nie da się ukryć, że nowa odsłona HL spotkała się z krytyką społeczności graczy. Source zaczynał już trącić myszką, ludzie narzekali na „tunelowy las”, a Valve zarzucali lenistwo, wytykając przeróżne bugi i niedoróbki. Do tego na scenie pojawił się P O T Ę Ż N Y zawodnik – Crysis, który miażdżył konkurencję tak, że nie zostawała nawet mokra plama.
Po napisach końcowych Episode Two ze smutkiem stwierdziłam, że tym razem nie wyskakuje żaden trailer kolejnego z zapowiadanych dodatków, Episode Three…
No i cóż. :)
Ale oczywiście nie jest tak, że po premierze Episode Two nastał już całkowity koniec serii HL. W 2012 gruchnęła wiadomość – jesienią będzie premiera gry Black Mesa! Black Mesa to remake HL1, stworzony od zera przez zespół o nazwie Crowbar Collective. Na szczęście Valve dało zielone światło dla projektu i nie robiło twórcom BM żadnych trudności, a nawet sporo im pomogło. BM początkowo miało być modem do HL2, potem do Episode Two, a jeszcze później osobną grą i mówiąc szczerze, mało kto wierzył, że ta gra w ogóle kiedyś ujrzy światło dzienne. Ale twórcy dopięli swego. Jesienią 2012 ukazało się ich dzieło, w pełni grywalne, dobrze dopracowane i do tego zupełnie darmowe. BM zebrało tyle pozytywnych recenzji i zachwytów, że parę długich miesięcy później ekipa z Crowbar Collective zdecydowała się umieścić swoje dzieciątko na Steamie, w rozsądnej cenie ~80 zł. Darmowa wersja była nadal dostępna, ale przestała otrzymywać aktualizacje i wsparcie. Warto dodać, że ówczesna płatna wersja BM była pozbawiona ostatniego rozdziału – Xen. Nikt o nim nie zapomniał – po prostu twórcy chcieli jak najlepiej go dopracować. Wszystko stało się jasne już po premierze – świat Xen w stosunku do oryginału został niemal całkowicie przebudowany i dostosowany do gustów współczesnych graczy. Lokacja wygląda przepięknie, gameplay nie nuży, pojawiło się też mnóstwo smaczków jak osada Vortów czy stara technologia Kombinatu.
W 2017 roku wśród fanów i graczy gruchnęła kolejna druzgocząca wiadomość: Marc Laidlaw opublikował na swojej stronie tekst o nazwie „Epistle 3”, będący czymś w rodzaju wariacji na temat scenariusza Episode Three (który już nigdy miał nie ujrzeć światła dziennego). Wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy, wywołując różne emocje. Dopiero po paru latach Laidlaw wyznał, że w czasie publikowania tekstu był w bardzo słabej kondycji psychicznej i dziś żałuje tego posunięcia. Jakkolwiek, od serii HL chce się już trzymać z daleka – jako osoba, która sama coś tam tworzy i której pewne projekty za mocno obciążały psychikę, jak najbardziej jestem w stanie go zrozumieć.
Szybko znalazła się grupa zapaleńców, która postanowiła z tego zarysu fabuły stworzyć swojego własnego HLa. Tak powstał Project Borealis, mający za cel stworzenie nowego epizodu, ale o dziwo nie na silniku Source, a na Unreal Engine. Plany były ambitne, powstało nawet trochę różnych materiałów, grafik, concept artów, screenshotów, a także jeden utwór muzyczny. Ale jak to z ambitnymi wyzwaniami bywa, zdawało się, że Project Borealis został porzucony. Ślad urwał się na dłuższy czas w marcu 2020 roku.
Aż tu nagle (nagle dla mnie, bo okazało się, że wcześniej też pojawiały się jakieś nieliczne aktualizacje) we wrześniu 2024 roku ukazał się tajemniczy teaser, a na stronie głównej projektu pojawiła się równie tajemnicza animacja. Więcej informacji miało pojawić się wkrótce… No i pojawiło się, 8 listopada ukazał się tzw. final trailer części projektu o nazwie “Prologue” i możliwość dodania moda (darmowego) do listy życzeń na Steamie.
“Prologue” można było ściągnąć 11 listopada o godzinie 19:00. Gra waży plus minus 3 GB, i chociaż to rozmiar całego HL2 :), to jednak współcześnie wiadomo, że to po prostu jedna mapka.
Mapka miała przedstawiać znaną i lubianą (choć nie przez wszystkich :)) lokację z HL2 – miasteczko Ravenholm, ale w nowej, odświeżonej (i d tego zimowej) scenerii. Robiliśmy z narzeczonym śmieszki, że Gordon Freeman doleciał już na Borealis tym nieszczęsnym helikopterem z White Forest, chciał iść do toalety i jak zawsze miał pecha, bo teleportowało go do Ravenholm (a to zapewne kolejna sztuczka Gmana)…
Po uruchomieniu gry miałam mieszane uczucia co do tego, jak wygląda Unreal Engine stylizowany na 20-letni Source, bo ani dobrze ani źle… ale w końcu jednak mi siadło i zaczęło pasować. Wiadomo przecież, że ta mapka to takie demo, żeby twórcy mogli dostać feedback i dalej pracować nad swoim projektem. Jedyne co mi nie pasuje i to tak dość mocno, to ślady na śniegu, wyglądające jakby Gordon Freeman i zombiaki jeździły po śniegu jakimiś małymi walcami (xD).
Odświeżone Ravenholm to mniej więcej 30 minut rozgrywki, ale dużo się dzieje i można przetestować znane z HL2 mechaniki w nowej odsłonie. Gravity Gun sprawuje się bardzo dobrze. :) Przyznam, że zaskoczyła mnie ilość osiągnięć, jakie można tam zrobić.
Pozostaje czekać na wersję finalną – oby jednak się ukazała.
Opisując historię serii HL, warto nadmienić też o zabawnej abominacji o tytule “Hunt Down The Freeman” (wydanej w 2018 roku). Jej twórcy doskonale umieli w marketing i zapowiedzieli niesamowitą, nowatorską grę, łączącą wątki HL1, wojny siedmiogodzinnej i HL2. Bez wątpienia zapowiedź nowej gry przykuła uwagę fanów serii, również na zasadzie ujętej w archaicznym porzekadle „na bezrybiu i rak ryba”. Niestety, po premierze gra okazała się hmm… wybornym żartem? Trollingiem? Memem? Nieudanym projektem? Scamem? Każdą z tych rzeczy po trochu? :D Jakkolwiek by nie było, feedback był wyłącznie negatywny, ale twórcy potrollowali i ich gra jest nadal dostępna na Steamie (chociaż obecnie piszą o niej „abandonware”, a na swoje konto w serwisie X wrzucają mocno śmieciowy kontent – złośliwi powiedzieliby, że adekwatnie do poziomu swojego dzieła). Osobiście szkoda mi 36 zł aby zagrać w grę, która wygląda jak projekt trzech uczniów pierwszej klasy technikum z roku 2008, do tworzenia którego szybko zabrakło zapału. :) Lepiej kupić za to colę i chipsy (albo cokolwiek innego).
Z innych ciekawostek z podobnego okresu – tym razem będących bardzo pozytywnym zaskoczeniem, należy koniecznie wymienić moda o tytule Entropy: Zero. Jest to zgrabny mod stworzony przez pana o ksywce Breadman, w którym odkrywamy historię opowiedzianą z perspektywy „złola” – policjanta obrony cywilnej Kombinatu. Zabieg był bardzo udany, mod dopracowany, miło się grało. Jako, że po premierze względnie krótkiej pierwszej części u wielu graczy pojawił się niedosyt, Breadman zabrał się za tworzenie kontynuacji moda. W 2022 roku ukazało się Entropy: Zero 2, które było już dłuższą i bardziej rozbudowaną grą. Dodam, że została ona przyjęta bardzo ciepło i sama grałam z łezką w oku, wspominając dawne czasy.
Tymczasem w 2020, w samym środku pandemii, stało się coś dziwnego: Valve wypuściło nową grę! I to grę z serii Half-Life! Gra była wielką przygodą znanej i lubianej, młodej, dzielnej rebeliantki Alyx Vance i… została wydana jako VR. Załamałam ręce, bo przecież nie będę ładować pieniędzy w gogle VR – zarabiałam wtedy śmiesznie mało, a z moimi chorobami i przy lekach, które biorę, byłoby to wręcz niebezpieczne. Nie mam ochoty zginąć rozcięta ogromnym lustrem w naszym pokoju, czy coś… Na domiar złego nie mogłam obejrzeć nawet gameplayu na YouTubie – po 15 minutach oglądania jak jakiś gość gra, dostawałam bardzo silnego gaming sickness i zbierało mi się na wymioty.
Dałam sobie spokój z przygodami młodej Alyx.
Niedługo po premierze przeczytałam, że jakaś ambitna ekipa pracuje nad modem NoVR. Przeczytałam… i zapomniałam o sprawie, bo to pewnie kolejny z projektów „zrobimy 5% i nam się znudzi”. Zwłaszcza, że jakiś czas później natrafiłam na plotkę, że Valve rzekomo zablokowało możliwość tworzenia tego moda.
W 2023 okazało się jednak, że byłam w wielkim błędzie, a rzekome czerwone światło od Valve było po prostu plotką. Ktoś na Instagramie napisał mi, że mod jest cały czas rozwijany i niedawno wyszła nawet grywalna wersja. Powęszyłam i faktycznie, znalazłam stronę twórców na modDB. Nie minęło wiele czasu i przy pierwszej lepszej promocji – w listopadzie 2023 roku – zakupiłam HL: Alyx na Steamie i zabrałam się za pobieranie i konfigurację moda. Na szczęście okazało się to bardzo łatwe i w końcu mogłam cieszyć się grą. :)
Oczywiście ciągle nie ukończyłam gry o przygodach Alyx – ale z całą pewnością jeszcze do niej wrócę. Po drodze miałam kilka niełatwych spraw, delikatnie mówiąc. W tym czasie do moda NoVR wyszła spora aktualizacja – dzięki niej Alyx bez VR jest już w pełni grywalnym tytułem bez potrzeby używania specjalnego sprzętu.
Oczywiście po drodze kilku tru gejmerów zdążyło się obruszyć, że po co gram w grę VR bez gogli VR, toż to traci cały urok, bez sęsu! Nie wdawałam się w dyskusje, bo uważam, że to niczyja sprawa w co gram i w jaki sposób, ale tutaj na blogu mogę się do tego odnieść.
Gram w Alyx z modem NoVR, bo jestem wielką fanką serii Half-Life i każda gra z tej serii poprawia mi nastrój oraz moje zdrowie psychiczne – a tego potrzebuję. Chciałam też poznać fabułę i smaczki nowej części HLa. W gogle VR pieniędzy inwestować nie będę – nie interesuje mnie taka rozgrywka, a poza tym mogłoby to być niebezpieczne dla mojego zdrowia. I przy okazji dla całego otoczenia. :) A co do uroku – kwestia gustu i potrzeb. Gameplay Alyx z modem NoVR niewiele różni się od gameplayu Half-Life 2 sprzed 19 lat. Komuś to pewnie będzie przeszkadzać – mi nie przeszkadza. Po prostu, to taki dziwniejszy HL2 z ładniejszą grafiką. :)
Dzięki tej serii poznałam wielu fajnych ludzi. Narysowałam także mnóstwo prac i komiksów inspirowanych Okresem Połowicznego Rozpadu. Jeden z tych projektów do dziś mocno siedzi w mojej głowie i być może kiedyś zilustruję tę historię jako komiks. Robiłam także komiksy w Garry’s Modzie, lepsze, gorsze, różne. Miałam do tego kiedyś mnóstwo cierpliwości – po której oczywiście nie pozostał już żaden ślad, ale te komiksy wciąż trzymam na dysku. :)
To także dużo wspomnień, planów, projektów, rozkmin. Powiem wprost – ta „to tylko głupia gra” pomogła mi przeżyć, kiedy siedziałam sama ze swoimi demonami w młodej głowie, a nikt nie był zainteresowany udzieleniem mi pomocy. Wciąż jestem wśród żywych, w końcu mam własne, szczęśliwe życie u boku ukochanego, planujemy wspólną przyszłość… ale lubię czasem zanurzyć się w ulubionym świecie tej niesamowitej serii gier wideo. :) I po cichu liczę, że jeszcze kiedyś zagramy w jakiegoś nowego HLa.